Ten rok szkolny
dłużył się niemiłosiernie długo. Na szczęście, w końcu nadszedł ten cudowny,
wprost wymarzony przez młodzież w moim wieku dzień - pierwszy dzień rajskich,
dwumiesięcznych wakacji. Nie dość, że z tego powodu cieszyłam się jak głupia,
to dochodził jeszcze fakt, że wraz z pierwszym lipca nadchodziły moje
osiemnaste urodziny. Z ich okazji, rodzice zafundowali mi cały, dwumiesięczny
pobyt u kuzynki, w samym sercu Wielkiej Brytanii - Londynie. Chociaż z Dublina
do Londynu pozornie droga wydaje się krótka, ja jak dotąd, w ogólnie nie miałam
okazji tam polecieć, czy nawet popłynąć promem. Weekend przed dniem wylotu był
zupełnie inny niż zwykle. Moi rodzice w pośpiechu biegali po domu, sprawdzając,
czy aby na pewno ich „mała” córeczka czegoś nie zapomniała spakować, zupełnie
zapominając, że nie jestem już taka mała. Natomiast ja w tym czasie rozmawiałam
z moją najlepszą przyjaciółką Rose na skypie. Jedynym minusem wyjazdu był fakt,
że nie mogę jej tam ze sobą zabrać, ale trudno. W końcu nastał dzień wylotu.
Wstałam wcześnie rano, niechętnie zwlekłam się z łóżka i pognałam, aż trzy
kroki do łazienki. Wzięłam szybki prysznic i zrobiłam delikatny makijaż. Po
opuszczeniu pomieszczenia założyłam na siebie rurki GALAXY, czarną bokserkę ze
złotym napisem PEACE i czarne vansy na nogi. Spakowałam do podręcznej torebki
najpotrzebniejsze rzeczy tj. komórka, portfel, słuchawki i zeszłam na dół, do
salonu, gdzie czekał już na mnie tata, gotowy odwieź mnie na lotnisko. Szybko
zjadłam śniadanie przygotowane przez mamę i załatwiłam potrzebę. Pożegnałam się
z moją rodzicielką, nie obyło się bez jej łez oczywiście, i szybko wsiadłam do
samochodu. Po prawie półgodzinnej jeździe stanęłam na lotnisku. Tata wypakował
moje walizki z bagażnika i odprowadził mnie do miejsca odprawy, gdzie się z nim
pożegnałam. Po dwugodzinnej, bezsensownej odprawie, wsiadłam do samolotu i
zajęłam swoje miejsce. Z torby wyciągnęłam mój telefon i słuchawki, rozsiadłam
się wygodnie w fotelu i zaczęłam słuchać muzyki. Cała podróż przeleciała mi w
oka mgnieniu, zwłaszcza, że przez muzykę kompletnie straciłam rachubę czasu. Po
wylądowaniu czym prędzej wysiadłam z samolotu i zaczęłam rozglądać się za
kuzynką. Po piętnastominutowym szukaniu dostrzegłam dość znaną mi sylwetkę i
wyraz twarzy, dopiero po chwili zorientowałam się, że patrzę na Deana, który
najwyraźniej mnie nie poznał. Podbiegłam do niego i rzuciłam się w jego
ramiona. Chłopak nadal nie rozpoznawszy kim jestem, nie wiedział co robić.
- To ja, Roxanne –
odezwałam się po chwili, nie chcąc dłużej trzymać go w nieświadomości.
-Roxie! Aleś ty
wydoroślała, w ogóle cię nie poznałem. Orzesz ty, ale się zmieniłaś! – krzyczał
mi wprost do ucha, co dla mnie było dość przesadnym gestem.
-Uznam to za
komplement – powiedziałam i kontynuowałam: - A gdzie Sam?
- No właśnie. Sam
bardzo cię przeprasza, że nie przyjechała, ale nie mogła, bo zatrzymali ją
dłużej w pracy.
-Okay. Nic się nie
stało. To co, idziemy?
Dean skinął głową, po
czym wziął i spakował moje walizki, które były troszeczkę ciężkie, do
samochodu. Po dwudziestominutowej jeździe, stanęłam wreszcie przed wielkich
rozmiarów domem jednorodzinnym. Rozglądnęłam się szybko po sąsiednich domkach,
które wyglądały prawie identycznie i weszłam do mieszkania. Tuż za drzwiami był
niewielki przedpokój, zaraz po nim znajdował się obszerny salon, w którym po
środku stała skórzana sofa i dwa fotele, otaczające mały, szklany stolik,
stojący na niedźwiedziowatym dywanie. Na prawo od wejścia, na ścianie, wisiała
czterdziesto calowa plazma, a pod nią stał mały regał z filmami. Zaś po lewej
stronie w ścianę wbudowany był kamienny kominek, który dawał przyjemny nastrój
całemu pomieszczeniu. Obok kominka znajdowało się wejście do kuchni, przez
której otwarte drzwi dojrzałam biało-czarną szafkę kuchenną i nowoczesny
piekarnik. Na wprost od wejścia były wysokie schody. Dean wszedł wraz ze mną na
pierwsze piętro i pokazał mi mój tymczasowy pokój.
- Rozpakuj się i
możesz czuć się jak u siebie – powiedział, a ja w odpowiedzi kiwnęłam mu
nieznacznie głową, po czym chłopak wyszedł.
Pomieszczenie było
bardzo duże i prawie wszystko było w nim biało-różowe. Po lewej stronie od
wejścia stał rząd białych szafek. Po prawej stronie stało duże, dwuosobowe
łóżko, w którego rogach zamontowane były filary. Pod oknem, znajdującym się na
wprost od wejścia, postawione było białe biurko, a na nim czyjś laptop. Różowy
baldachim przy łóżku, różowe zasłony i różowy puszysty dywan dodawały uroku
całemu pokojowi. Weszłam do środka i u podnóża łóżka postawiłam swoje bagaże.
Rozejrzałam się jeszcze raz i dopiero teraz, koło drzwi wejściowych, ujrzałam
drzwi do łazienki. Pomieszczenie było wielkości połowy sypialni. Na wprost
znajdował się prysznic ze szklaną kabiną, a tuż obok niego biała wanna. Na
ścianie wisiało wielkie lustro w pozłacanej ramie, a pod nim biała szafka i
kosz na brudy. Opuściłam łazienkę i rzuciłam się na bardzo wygodne łóżko.
Mogłabym leżeć na nim już do końca życia i jeden dzień dłużej. Choć za różowym
kolorem nie za bardzo przepadam, to tutaj bardzo mi odpowiada, a w
szczególności na miękkich poduszkach. Sama nie wiem ile czasu zajęło mi
zachwycanie się tym domem, ale po krótkim czasie naszła mnie ochota na długi,
odprężający spacer. Rozpakowałam więc pospiesznie swoje walizki i wpakowałam
wszystkie ubrania do szafy, wybierając z nich wcześniej dżinsowe szorty i
bluzkę w stylu tie-dye. Zabrałam pospiesznie z łóżka moją torebkę i zeszłam na
dół. Poinformowałam Deana i opuściłam mieszkanie. Przeszłam przez kilka ulic i
stanęłam przed wejściem do londyńskiego parku, chwilę zastanawiając się, czy
wejść, czy iść do miasta. Zdecydowałam się pospacerować w ciszy, z daleka od
ruchu ulicznego, więc żwawym krokiem pchnęłam żeliwną bramę i ruszyłam
wydeptaną wcześniej ścieżką. Po około trzydziesto minutowej przechadzce trochę
się zmęczyłam, więc usiadłam na pobliskiej ławce i zaczęłam karmić kręcące się
wokół mnie gołębie bułką, którą kupiłam jakiś czas wcześniej. To miejsce było
piękne: na wprost mnie, po drugiej stronie ścieżki, uformował się mały stawik,
który otoczono niskim płotem. Po wodzie pływało mnóstwo kaczek i łabędzi. Wokół
rosły niskie krzewy, a niektóre porośnięte były, małymi, różowymi lub białymi
kwiatkami. Przy drodze postawiono wysoki latarnie, które pochodziły chyba za
czasów baroku. Oprócz gołębi szwędających się tu i ówdzie dostrzegłam również
wróble i sikorki, a gdzieś z głębi drzew dosłyszałam pukanie dzięcioła. Z mojej
zadumy, brutalnie wyrwał mnie chłopak, który usiadł na tej samej ławce co ja.
Był średniego wzrostu, miał blond włosy z uniesioną pod górę grzywką. Wyglądał
na około dziewiętnaście lat. Spojrzałam na niego, a on uśmiechnął się i wtedy
na jego zębach zauważyłam biały aparat. Tak się składa, że ja też noszę.
Odwzajemniłam czyn i wróciłam do karmienia ptaków. Chłopak przypatrywał mi się
cały czas, co było strasznie krępujące. Wyglądał jakby chciał coś powiedzieć,
ale zabrakło mu języka. Wyręczyłam więc go i powiedziałam:
- Jestem Roxanne.
Roxanne Wild.
- Yyy.. co? – spytał
Blondyn, jakby wyrwany z transu.
- Nazywam się Roxanne Wild,
a ty? – powtórzyłam.
- Ja jestem Niall
Horan. Jesteś stąd? – zapytał uważnie mi się przypatrując.
Teraz właśnie
dostrzegłam jego piękne, błękitne oczy, których jeszcze nigdy w życiu nie
widziałam. Szybko ocknęłam się i odpowiedziałam na jego pytanie:
- Przyjechałam z
Irlandii, odwiedzić kuzynkę.
- Irlandia to piękny
kraj.
- Tak, zgadzam się.
Ty też nie jesteś stąd, prawda? – zapytałam po chwili, bo jego akcent był
strasznie nietutejszy, brzmiał… irlandzko!
- Urodziłem się w
Irlandii, ale mieszkam tu wraz z przyjaciółmi – odrzekł i kontynuował: - Skąd
wiedziałaś, że nie jestem stąd?
- Po akcencie. –
odpowiedziałam mu i znowu zajęłam się karmieniem gołębi.
Siedzieliśmy tak w
ciszy przez jakiś, aż zaczęło się to robić niezręczne, wstałam więc z ławki i
obróciłam się w stronę Nialla.
- Cześć Niall. Miło
było cię poznać – odezwałam się i podałam mu rękę na pożegnanie. Chłopak jej
nie uścisnął, a zamiast tego wstał i zapytał:
- Mmm.. Roxanne, a
może.. no ja bym.. może odprowadzę cię do domu?
- Jasne - zgodziłam
się, bo zdałam sobie sprawę, że nie pamiętam drogi powrotnej – Tym lepiej dla
mnie. Znam adres, ale nie znam drogi powrotnej.
Tak, cała ja, nie ma
to jak zapomnieć drogi do domu.
- A więc..?
- Więc prowadź mnie proszę
na Woodhouse Road 17.
- Wiesz, to troszkę
zabawne – rzucił chłopak i zaśmiał się.
- Dlaczego? –
zapytałam, zupełnie zdezorientowana.
- Tak się składa, że
ja mieszkam na Woodhouse Road 16.
- Trafny zbieg
okoliczności – również się zaśmiałam. – To idziemy?
Chłopak kiwnął głową
na potwierdzenie i pokazał kierunek drogi. Ruszyliśmy ramię w ramię do domu
kuzynki, która pewnie już sika ze zdenerwowania. W końcu półtoragodzinna
nieobecność to lekka przesada, zwłaszcza gdy jest się pierwszy raz w jakimś mieście.
Szliśmy długą alejką, obsadzoną po obu stronach, niewysokimi drzewkami
jarzębiny i poznawaliśmy się nawzajem. Im więcej o nim wiedziałam, tym bardziej
wydawał mi się, być naprawdę fajnym chłopakiem. Między innymi dowiedziałam się
o tym, że Niall mieszka w Londynie od dwóch lat z czworgiem swoich przyjaciół,
ma starszego brata Grega i z natury jest brunetem. W między czasie wymieniliśmy
się numerami telefonów i twitterami. Nie zauważyłam nawet, kiedy stanęliśmy już
pod domkiem Sam.
- No to cześć, Roxanne.
Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy – rzekł Niall odwracając się do mnie.
- Wiesz, to nie
będzie trudne, w końcu mieszkamy tuż obok siebie – zaśmiałam się, a chłopak mi
zawtórował. – Ja też mam nadzieję, że się spotkamy.
Wyciągnęłam do przodu
rękę, w celu pożegnania się, a Blondyn ją uścisnął. Odwróciłam się na pięcie i
ruszyłam w stronę drzwi, jednak nim zdążyłam je otworzyć, ktoś zrobił to za
mnie. W drzwiach stała Sam, uśmiechnęła się do mnie, po czym zaczęła przytulać,
krzycząc mi do ucha coś typu „Roxie! Tak
dawno cię nie widziałam!”, „Ale ty
wypiękniałaś” i tym podobne. Ja tylko przytakiwałam i odwzajemniałam
uściski. Odwróciłam się do tyłu, bo kuzynka zapatrzyła się w jakiś obiekt za
mną. Jak się później okazało, przed furtką stał Niall.
- Cześć, Sam! –
krzyknął do mojej kuzynki.
- Hej, Blondasie! –
zawołała Sami, cały czas się uśmiechając. – Co tam u ciebie i reszty?!
- Wszystko dobrze, a
u ciebie i Deana?!
- Okej. Może
wejdziesz?! – spytała, a ja powstrzymywałam się od śmiechu. Dwoje ludzi stoi
jakieś dziesięć stóp od siebie i krzyczy
nawzajem. Jakby nie mogli, jak normalni, cywilizowani ludzie podejść i pogadać.
- Nie! – odmówił. –
Muszę już lecieć, ale do zobaczenia!
Sam tym razem
siedziała cicho i tylko kiwała chłopakowi na pożegnanie. Po chwili weszłyśmy do
domu, a ja od razu walnęłam się na skórzaną sofę. Sami poszła zrobić herbatę i
wróciła po kilku minutach, niosąc ze sobą tackę z dwoma filiżankami i cukrem.
- A więc poznałaś już
Nialla? – zapytała rzeczowym tonem kuzynka.
- Tak, pomógł mi
wrócić do domu, bo nie pamiętałam drogi. Miły chłopak. – odpowiedziałam i po
wypiciu herbaty, postanowiłam udać się do swojego tymczasowego lokum.
Wstałam z legowiska i
ruszyłam w kierunku schodów, myśląc o jednej rzeczy, z zadumy wyrwał mnie głos
Samanty:
- Cieszę się, że
przyjechałaś – powiedziała i posłała mi jeden ze swoich najszczerszych
uśmiechów.
- Ja też się cieszę –
odpowiedziałam i szybko pognałam na górę.
Spojrzałam na zegarek
i ku mojemu zdziwieniu, okazało się, że dochodzi już godzina osiemnasta. Resztę
dnia spędziłam na twitterze, facebooku i innych portalach społecznościowych, w
tym samym czasie rozmawiając z Rose na skypie i relacjonując jej, mój
dzisiejszy dzień. Około godziny dwudziestej trzeciej leżałam już w łóżku i
rozmyślałam nad bardzo miłym dniem moich urodzin, kiedy do mojego pokoju weszli
Dean i Sam. Narzeczony kuzynki trzymał w ręku babeczkę z jedną, dużą świeczką,
a Sami małe pudełeczko.
A jednak nie zapomnieli – pomyślałam radując się w duchu.
- Wszystkiego najlepszego!
–krzyknęli równocześnie i chłopak podłożył mi babeczkę pod nos.
Pomyślałam życzenie i
zdmuchnęłam świeczkę.
-To dla ciebie, od
nas obojga. – powiedziała Sam i ponagliła mnie, bym otworzyła prezent.
Odchyliłam wieczko
pudełka i moim oczom ukazał się śliczny, złoty naszyjnik ze złotą zawieszką
raka – moim znakiem zodiaku. Popłakałam się z wrażenia i przytuliłam obojgu. Po
zjedzeniu babeczki para wyszła z mojego pokoju, a ja osunęłam się na poduszki
leżące za mną. Nie wiedzieć kiedy odleciałam do mojej Narnii.
***
A oto pierwszy rozdział. Mam nadzieję, że się podobał. Zapraszam do komentowania, bo bardzo zależy mi na Waszej opinii. Pozdrawiam ♥
EDIT [20/02/2013]: Jak widać (słychać) dodałam nowy gadżet do bloga. Więc miłego słuchania pięciu idiotów, których kocham nad życie
EDIT [20/02/2013]: Jak widać (słychać) dodałam nowy gadżet do bloga. Więc miłego słuchania pięciu idiotów, których kocham nad życie
świetny!<3 zapraszam do siebie http://chcebyctymczegopotrzebujesz.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńciekawie się zapowiada :) weny i czekam na następny ;*
OdpowiedzUsuńw wolnej chwili wpadnij do mnie, pojawił się 2 rozdział ;) http://socanwedoitalloveragain11.blogspot.com/
Zapowiada się naprawdę świetnie. Bardzo spodobali mi się bohaterowie, których opisałaś w poprzednim poście. Szczególnie polubiłam Rosie, gdyż przypomina mi trochę z opisu moją przyjaciółkę ("Szczupła, obiekt westchnień wielu chłopaków. [...] Flirciara". Czekam na następny rozdział.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Leighton xx
~ A w wolnej chwili zapraszam na:
http://i-know-it-is-more-than-friends.blogspot.com/
Cieszę się, że Ci się podoba. Pisząc opis Rosie wzorowałam się na mojej przyjaciółce :) Jeśli tylko znajdę trochę czasu to na pewno zajrzę, teraz nie mam czasu, szkoła, treningi itp. Pozdrawiam ♥
UsuńŚWIETNE !też bym tak chciała pisać :)
OdpowiedzUsuńDziękuję (:
UsuńKażdy potrafi pisać, Ty na pewno też ♥
27 yr old Software Engineer I Eleen Sandland, hailing from Nova Scotia enjoys watching movies like Downhill and Orienteering. Took a trip to Flemish Béguinages and drives a Outlook. moja ocena znajduje sie tutaj
OdpowiedzUsuń33 yrs old Web Designer III Alessandro Viollet, hailing from Oromocto enjoys watching movies like Investigating Sex (a.k.a. Intimate Affairs) and Rowing. Took a trip to Redwood National and State Parks and drives a Bentley 8 Litre Sports Coupe Cabriolet. strona
OdpowiedzUsuń